Aktualności

Artykuły religijne

Grudzień 2015 -Narodziny Chrystusa przemieniające człowieka

ks. Jerzy Chwiećko

Uroczystość Bożego Narodzenia przywołuje w naszej świadomości okoliczności przyjścia Syna Bożego na ziemię ponad dwa tysiące lat temu. Czytamy w proroctwach o tym, że mrok spowijał ziemię. Z nim związane było zagubienie człowieka, na którym bazował demon, pociągając do zguby. Zastanówmy się nad tym, co zmieniło się od tamtych czasów i jaki jest współczesny człowiek, do którego pragnie na nowo przyjść Bóg? Jakie jest nasze serce i jego dyspozycyjność do przyjęcia Syna Bożego?

Bez problemu zauważamy to, że człowiek współczesny coraz bardziej idzie z postępem. Podnosi standard życia, goni za osiągnięciami techniki, zdobywa kwalifikacje… Z postępem technicznym rozwija również swój intelekt poznając pewne nurty filozoficzne, szukając intelektualnego wytłumaczenia kwestii życia, śmierci, przemijania, rozwijając samoświadomość. Wydawać by się mogło, że wszystko jest na swoim miejscu. A jednak życie pokazuje, że nie zawsze ta nowość samoświadomości oznacza autentyczny postęp. Bardzo często przyjmuje ona postać regresu. Nowy człowiek, którego świat dziś kreuje, nie zawsze wykazuje się mądrością. Często pod szczytnymi hasłami: wolności - rozumianej jako swawola, życie bez zasad, tolerancji - pojmowanej jako przyjęcie za normalne czegoś, co w swej istocie zawiera nienormalność, duchowości - która nie ma nic wspólnego z Bogiem, a coraz częściej raczej z szatanem (wróżbiarstwo, astrologia, magia, wiara w siły kosmiczne, czary, zaklęcia, amulety, talizmany, zabobony), propagowana jest głupota i powrót do pogaństwa. Człowiek coraz bardziej zatraca swoją tożsamość, która określa go jako mężczyznę i kobietę z całą głębią piękna tkwiącą w różnorodności. Zatraca tożsamość, która czyni go koroną stworzeń i dzieckiem Boga, któremu został oddany w posiadanie świat stworzony. Skutki tego zatracenia zauważa św. Paweł w Liście do Rzymian: „Podając się za mądrych, stali się głupimi. I zamienili chwałę niezniszczalnego Boga na podobizny i obrazy śmiertelnego człowieka…”. (Rz 1, 22-23). Człowiek, który traci swoją tożsamość, a wraz z nią wiarę w Boga, zaczyna wierzyć w każdą bajkę noszącą w sobie namiastkę duchowości i coraz bardziej staje się poganinem, nie posiadającym duchowej łączności z Kościołem i pragnącym, aby Kościół nie prowadził duszpasterstwa poruszającego sumienia, a był jedynie „organizacją usługową”. A co się dzieje w moim sercu? Zapytajmy siebie…

Bez duchowości łączącej z Bogiem, często w proch obracają się relacje małżeńskie, rozpada się rodzina, a serce pogrąża się w coraz większym mroku. Nawet tak piękna uroczystość jak Boże Narodzenie, niewiele może zmienić w życiu człowieka, jeśli z nią nie będzie związane pragnienie przemiany duchowej. Pamiątkę narodzenia Chrystusa obchodzimy właśnie po to, aby wraz z jej obchodem zapragnąć duchowej odnowy, by narodzić się na nowo w patrzeniu na świat, swoje życie, powołanie i doświadczenia.

Nadszedł zatem czas, aby każdy, kto nosi godność chrześcijanina, odczuł pragnienie przeżycia odnowy duchowej, stając się „nowym człowiekiem”, odkupionym przez Chrystusa. Pod takim hasłem chcemy przeżywać obecny Rok Kościelny: „Nowe życie w Chrystusie”. „Słyszeliście przecież o Nim i zostaliście pouczeni w Nim, że - co się tyczy poprzedniego sposobu życia – trzeba porzucić dawnego człowieka, który ulega zepsuciu na skutek zwodniczych żądz, odnowić się duchem w waszym myśleniu i przyoblec się w człowieka nowego, stworzonego na obraz Boga, w sprawiedliwości i prawdziwej świętości”. (Ef 4, 21-24). Aby ta odnowa mogła nastąpić, potrzeba ponownego zachwytu nad Osobą Chrystusa, nowego piękna w naszym przeżywaniu Eucharystii i innych sakramentów, które opakowaliśmy w „szary papier” przyzwyczajenia, rytualizmu, formalizmu i bylejakości. Potrzeba odnowy wiary w to, że Chrystus nie był jedynie prorokiem, człowiekiem, posłańcem Boga, ale Synem Bożym, który przyszedł na świat, umarł i zmartwychwstał, pokonując wszelką moc szatana, a swoją Osobą ukazał w całej pełni Ojca: „Do którego bowiem z aniołów powiedział Bóg kiedykolwiek: Ty jesteś moim Synem. Ja Cię dziś zrodziłem? I znowu: Ja będę Mu Ojcem, a On będzie Mi Synem?”.(Hbr 1, 5-6).

Musimy przyznać, że dziś żyjemy w pewnym amoku, wprzęgnięci w kierat codzienności, przytłoczeni problemami, drżący o jutro, pozbawiani w sposób zaplanowany i systematyczny ostoi wartości, gdy na naszych oczach niszczy się autorytet Kościoła, próbując wydrzeć prawdę o tym, że mimo grzeszności jego członków, jest On święty świętością Chrystusa. Coraz bardziej paraliżuje nas lęk i dopadają nerwice. Ten odczuwalny amok sprawia, że duchowe toksyny dopadają naszych serc i umysłów, że coraz trudniej znajdujemy sens życia, a szatan zbiera obfite plony uwikłanych w grzech i poranionych serc ludzi młodych i starszych. W taką rzeczywistość pragnie wejść Chrystus przychodzący na świat, by ją przemienić.

Tam, gdzie jest Chrystus, tam jest światło i szczęście, a nie ciemność i lęk. I to ma być źródłem naszej radości z przyjścia na świat Syna Bożego. W mrokach twojego serca, w ostrych zakrętach życia, w poczuciu słabości i grzechu, w bezradności wobec dopadającej cię trudnej rzeczywistości, nie jesteś sam! Chrystus rodzący się w stajence betlejemskiej pragnie podarować ci nowe życie i zapewnić cię o tym, że jest obecny w twojej codzienności, a twoje największe problemy życiowe, dla Niego nie są żadnymi problemami. Najpiękniej zaświadczymy o owocności przeżycia Uroczystości Bożego Narodzenia, gdy uczynimy Chrystusa Panem naszego życia i z pokorą uklękniemy prosząc Go, by czynił z nas nowych ludzi, bezgranicznie Mu ufających, ludzi, których serca kształtuje Słowo Boże i modlitwa. Może więc warto w tym czasie Bożego Narodzenia zerwać z bylejakością w naszym podejściu do spraw wiary, zerwać ze starym człowiekiem w nas i odnaleźć w sobie to światło, którym zostaliśmy oświeceni, gdy Bóg powołał nas do istnienia. „Była światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi”. (J 1, 9). Mamy nosić w sobie Jego światło, a nie mroki świata...

Listopad 2015 -Zaszczyt bycia chrześcijaninem

ks. Jerzy Chwiećko

W I Niedzielę Adwentu rozpoczynamy nowy Rok Duszpasterski, który będziemy przeżywali pod hasłem: „Nowe życie w Chrystusie”. Tematami wiodącymi będzie tajemnica Chrztu św. oraz Miłosierdzia Bożego. Ten rok będzie też w swojej treści wypełniony tematem przygotowań do Jubileuszu 1050-lecia chrztu Polski.

Tajemnica Chrztu św. i Miłosierdzia Bożego ściśle łączą się ze sobą. Bóg bowiem patrząc miłosiernym okiem na człowieka, otworzył mu w sakramencie Chrztu św. bramę wiodącą do źródła łaski i mocy, która udziela się w sakramentach Kościoła, przystępującym do nich z wiarą. Chcemy na nowo odkryć w sobie tę wielką godność, jaką zostaliśmy obdarzeni.

Musimy zrozumieć, że chrześcijaństwa nie stanowi anonimowa grupa, ale wspólnota konkretnych osób, które swoim życiem, świadectwem, dobrocią serca powinny przyczyniać się do budowania piękna Kościoła. Nikt z nas z tego obowiązku nie może siebie zwolnić. Jak jednak dziś na nowo odnaleźć utracony przez wielu smak bycia chrześcijaninem w świecie, który sprzyja postawie odrzucenia Boga lub zamieniania Go na obce chrześcijaństwu formy duchowości, pozwalające na okłamywanie siebie, iż jestem osobą wierzącą? Jak przyjąć prawdę, że nie mogę nazywać siebie chrześcijaninem, kiedy odrzucam Boże Prawo i żyję tak, jakby Boga nie było?

Może trzeba byśmy wrócili do pierwotnych kwestii uświadamiających nam sens i cel naszego życia. Czy pamiętamy o tym, że powołanie nas do istnienia nie jest dziełem przypadku, ale odwiecznym zamysłem miłości Boga, dającego nam życie, wyznaczającego jego cel i w swoim miłosierdziu uwalniającym nas od wszystkiego, co ten cel może wypaczać? Każdy z nas przez obraz i podobieństwo do Boga otrzymał niezbywalną godność, której nic nie jest w stanie zniszczyć: ani drugi człowiek, ani grzech, ani nawet śmierć. Po raz kolejny wkroczymy w czas Adwentu, który jest doskonałą okazją do tego, by spojrzeć refleksyjnie na nasze życie, by odnaleźć w sercu ciszę, zagłuszoną jazgotem codzienności, by zwolnić nieco tempo życiowego biegu, by postawić sobie w głębi serca pytania i na nie odpowiedzieć: "Dokąd zmierzam? Czy jeszcze potrafię kochać i przebaczać? Czy w moim sercu jest jeszcze miejsce dla Tego, który narodził się dla mnie w stajence betlejemskiej? Czy umiem świadczyć o byciu chrześcijaninem i nie wstydzę się do tego przyznać mimo drwin otoczenia?”. Na te pytania musimy sobie szczerze odpowiedzieć, abyśmy właściwie ocenili jakość naszego chrześcijaństwa.

Krocząc drogą ziemskiej pielgrzymki, nieraz krętą, ciernistą, w mroku, ale w tym wszystkim szukając obecności Boga, malujemy najwspanialszy obraz swojej wielkości, godności, chrześcijaństwa. Będąc ludźmi wolnymi możemy wybierać między dobrem, a złem. Bóg nas uzdalnia do tego, byśmy potrafili kochać, współczuć, przebaczać, stawać się bezinteresownym darem dla drugiego człowieka. Przez ofiarę ze swojego życia, trud, wyrzeczenia i krzyż, upodobniamy się do samego Chrystusa. Czy nie jest piękne to, że idąc z Chrystusem przez życie, trudne doświadczenia i chwile radości mają sens? A gdy dotknie nas zło, paraliżujące dobre porywy serca, gdy odarci z godności przez popełnione grzechy słyszymy nad sobą szyderczy chichot szatana, nawet wtedy nie jesteśmy pokonani. Łaska Bożego Miłosierdzia, w zetknięciu z naszym szczerym żalem za popełnione zło i wolą poprawy, czyni niesamowite rzeczy. Oto z upadku powstaje nowy człowiek, który może powiedzieć z całą mocą: „Do Ciebie Panie należę, Tobie chcę służy, dla Ciebie żyć i nic nie może mnie zniewolić!”.W zrozumieniu tej prawdy nie pomoże nam rzucenie się w życiowy chaos, ucieczka od głosów wyrzutu sumienia, czyniąca serce nieczułym na inteligentnie wkradające się zło, zaniedbywanie momentów osobistego spotkania z Bogiem. Potrzeba natomiast z naszej strony dobrej woli, czyli stanięcia w prawdzie o nas samych, byśmy potrafili widzieć w sobie zło i z nim zrywać oraz słuchać głosu Boga w refleksyjnej ciszy. Powrót o szczerej bliskości z Jezusem pomoże nam dostrzec, że dłonie otrzymaliśmy od Boga po to, by przytulały i wyciągały się do zgody, a nie zaciskały w pięść; serce by kochało, współczuło i przebaczało, a nie nienawidziło i zazdrościło; dar mowy, byśmy mogli uwielbiać Boga i podnosić na duchu drugiego człowieka, a nie zabijali go plotką czy oszczerstwem; nasze człowieczeństwo, by dorastało do godności otrzymanej od Boga; dar małżeństwa i rodziny, byśmy budowali piękną harmonię zgody i miłości. A na jakim etapie życia ja jestem i dokąd zmierzam...?

Niech z naszych serc wypływa szczera modlitwa: Panie oświeć drogę mojego życia swoim światłem i łaską prawdy, bym nigdy nie odszedł od Ciebie. Pomóż mi odkrywać na niej ślady Twojej miłującej obecności. Spraw, aby moje życie było odzwierciedleniem Twojej dobroci i miłości, abym nie był człowiekiem przynoszącym podziały i nienawiść, ale pokój i zgodę, jak Ty przyniosłeś światu, stając się Człowiekiem. Pozwól mi na nowo zachwycić się pięknem życia chrześcijańskiego, któremu blasku dodaje Twoja obecność, towarzysząca mi przez wszystkie dni, aż do skończenia świata.

Wrzesień 2015 -Jesienna refleksja…

ks. Jerzy Chwiećko

Jesień funduje nam specyficzną aurę, nastrajającą do podejmowania wewnętrznych refleksji dotyczących przemijania. Skończyło się lato, po którym zostały tylko wspomnienia wyjątkowo upalnych w tym roku dni, miłych przeżyć doświadczanych podczas różnych wyjazdów oraz zachwytu nad światem i pięknem drugiego człowieka. Czasem pogoda darzy nas słońcem, bezchmurnym niebem, momentami chłoszcze zimnym wiatrem, funduje chłodny prysznic, wita rześkim porankiem i mgłą. W takim klimacie nasze odczucia przypominają otaczającą nas aurę. Gdy do tego dojdą problemy i codzienne trudności, teraz bardziej odczuwalne niż w słoneczne dni, to można rzec, że podstawa depresyjna gotowa.

Niedawno poranek wrześniowy przywitał nas gęstą mgłą, przez którą niewiele można było ujrzeć. Trudno jest poruszać się samochodem w takiej mgle, gdy droga nie jest dobrze widoczna. A jednak ktoś, kto postawił sobie cel podróży, bez względu na pogodę musi pokonywać dystans. Można znaleźć w tym analogię do naszego życia. Moment mgielnego zaciemnienia drogi, przypomina naszą codzienną wędrówkę. Mamy określony cel ziemskiej drogi życia, ale nie zawsze jest to droga słoneczna i pozbawiona mgieł, a mimo to, nie możemy z niej zawrócić, zdezerterować. Tych „mgieł” w naszym życiu często jest aż nadto. Spotykamy je właściwie każdego dnia. A są to momenty, które wybijają nas z normalnego toku funkcjonowania, myślenie, odczuwania. Taką „mgłą” w naszym życiu może być nagłe i trudne doświadczenie. Może nią być drugi człowiek, którego słowa, gesty lub czyny wprowadzają zamęt w nasze serce i umysł. Może też wiązać się z codziennymi trudnościami i obowiązkami, które wydają się zbyt ciężkie, a życie zdaje się być wówczas takie szare, pozbawione kolorów i radości…

Cóż zatem powinniśmy czynić, by te trudności nas do końca nie zżarły, a depresja nas nie złamała? Z pewnością potrzeba spojrzenia przez tą mgłę, na cel, do którego zdążamy. Tym celem tu na ziemi jest z pewnością szczęście osób, na których nam zależy. To sprawia, że nasze czyny motywowane są miłością, a nie egoistycznym użalaniem się nad sobą. Gdy matka kocha prawdziwie swoje dzieci i swoją rodzinę, mimo tego, że ma masę różnych obowiązków, jest szczęśliwa, bo jej poświęcenie dostrzegają najbliżsi, a ich szczęście daje również i jej radość. Podobnie ojciec, który troszczy się o dobro swojej rodziny. Jego poświęcanie się z miłości dla najbliższych, wyrywa go z ciasnego kręgu skupiania się na sobie. W poświęceniu najbliższym rodzice odnajdują swoje wewnętrzne spełnienie.

Ta sytuacja ma miejsce również w życiu młodych ludzi, a więc tych, którzy startują w dorosłość. Być może obowiązki szkolne i akademickie są swoistą „mgłą”, przez którą widać tylko ograniczoną drogę: dom-szkoła, szkoła-dom, bo na nic już więcej nie starcza czasu. Ale za tą „mgłą” istnieje radość ukończenia szkoły, czy studiów, zdobycia wykształcenia i ułożenia sobie życia u boku kochanej osoby. Ale tę „mgłę” trzeba przejść, przetrwać i żyć myślami wybiegającymi wprzód. Takie trudne i zamglone odczucia stają się udziałem wielu ludzi. Nie jesteś sam ze swoim problemem, a życie innych ludzi, Twoich rówieśników nie jest też sielanką. Na trasie, w mgle, sznurkiem, powoli jadą wszystkie samochody, których kierowcy chcą bezpiecznie dotrzeć do celu. Podobnie jest w życiu. Trzeba cierpliwie i mozolnie przedzierać się przez tę „mgłę”, aż horyzonty staną się znów widoczne, a cel trasy jasny.

Aby w tej „mgle” nie zabłądzić i nie skręcić w bocznicę, w której się ugrzęźnie, potrzeba dobrych halogenów. Bóg zechciał nas nimi obdarzyć. Pierwszym z nich jest rozum. Bez niego w tej „mgle” będziesz pędził na oślep i na pierwszym zakręcie wylecisz z trasy. Bez używania tej władzy, nawet wolność i miłość, i to całe piękno z nią związane, stanie się płaszczyzną Twojego nieszczęścia. Zamiast światła dla osoby, którą być może kochasz, będziesz po prostu „mgłą”, egoistycznym ściemniaczem. Zanim podejmiesz jakąkolwiek decyzję, użyj tej władzy. Kolejnym halogenem jest sumienie. Dbaj o nie czyniąc dobry rachunek sumienia. Nie spłycaj go i nie zniekształcaj, tłumacząc winy przed sobą samym. Od tego jest sakrament pokuty. Wiedz, że z dobrym i prawym sumieniem skutecznie znajdziesz sposób, by rozwiać „mgłę”, która pojawi się w Twoim życiu i odczuć wewnętrzny pokój. Najważniejszym halogenem jest wiara. Właściwie to ona skupia w całość jak soczewka pozostałe światła. Bo to ona wyznacza nadprzyrodzony cel naszego przedzierania się przez zamgloną ziemską rzeczywistość. Rozum, czy sumienie, nie są dane nam tylko na użytek w doczesności. One mają nam pomóc dojść do tego ostatecznego celu. A więc dbaj o swoją wiarę, o Twój osobowy kontakt z Panem Bogiem. Nikt nie pragnie Twojego szczęścia tak jak On. Nikt nie jest w stanie zapewnić ci skutecznej ochrony, wlać w serce nadzieję, nowe motywacje i radość życia, jak właśnie On. Żadna mgła, ani trudność, nie jest w stanie ograniczyć Jego Wszechmocy. I pamiętaj, że cel, do którego zdążasz, idąc nieraz przez mgłę, o wiele bardziej przewyższa najszczęśliwsze momenty, przeżywane przez ciebie tu na ziemi…

Sierpień 2015 -Nawrót pogaństwa…

ks. Jerzy Chwiećko

Odkąd człowiek przestał czcić siły przyrody i oddawać cześć bożkom oraz nieznanym mocom, gdyż objawił się człowiekowi Bóg Osobowy, pojawiła się możliwość budowania życia w przyjaźni z Nim. Przez Naród Wybrany Bóg objawił całemu światu, iż jest Ojcem kochającym bezgranicznie każdego człowieka, bez względu na jego słabości; że jest miłosierny i wybaczający. Posłał również na świat swojego Syna, Jezusa Chrystusa, aby w Jego Osobie ukazać swoją wolę i miłość. Pozwolił, aby człowiek ukrzyżował Go, by zmartwychwstając raz na zawsze zniszczyć władzę szatana i pozwolić wierzącym bezpiecznie iść drogą ziemskiego życia, a po śmierci trwać wiecznie. Gdy śledzimy pierwsze wieki chrześcijaństwa, z pewnością podziwiamy gorliwość chrześcijan i heroizm w wyznawaniu wiary, połączony wielokrotnie z ich męczeństwem. Od 966 roku, od momentu przyjęcia chrztu przez Polskę, również i nam została dana możliwość uczestniczenia w rzeczywistości życia chrześcijańskiego. Znamy pierwotną gorliwość naszych przodków, której niestety, ale tylko pozostałością, są piękne tradycje trwające po dzień dzisiejszy.
Cóż się stało z sercem człowieka, które poznając wszechmoc i nieskończoną miłość Boga, zamienia to na nowo na przywiązanie do pogańskich praktyk i kultu oddawanego nieznanym mocom? Czyżby człowiek szukał sensacji? A może uwierzył w bajeczki o ponadludzkiej mocy rzekomo w nim drzemiącej? Jak wytłumaczyć fakt powstawania kolejnych punktów, w których świadczy się usługi wróżbiarskie? Taki punkt widziałem nawet w jednym z wesołych miasteczek. To dowodzi, że jest coraz większe zapotrzebowanie na takie praktyki, a coraz mniej zaufania Bogu! Przyjrzyjmy się teraz przez chwilę tym momentom, w których cofamy się do pogaństwa, a przez to popełniamy grzech bałwochwalstwa.
Jedną z takich praktyk jest układanie życia na podstawie horoskopów, czyli prawdy o nas związanej z przynależnością do konkretnego znaku zodiakalnego. Oczywiście, że nie ma problemu, gdy ktoś traktuje to jako zabawę. Ale, gdy przyjmuje postawę wyrażoną w słowach: "Nie mogę w tym tygodniu podjąć żadnej wiążącej decyzji, bo mi się źle gwiazdy układają", to nie dość, że świadczy to o głupocie takiego człowieka, to jeszcze podważa wiarę w Boga, jako jedynego Pana i Władcy naszego życia.

Inną pogańską i grzeszną praktyką jest wróżenie o przyszłości i korzystanie z takich usług. Wróżba polega na przypisaniu przedmiotom (kuli, kartom, wahadełku, fusom herbacianym itd.) magicznych możliwości, pozwalających na odkrywanie rzekomej prawdy co do przyszłości. Aż dziwne, że tyle jest w ludziach naiwności i wiary w skuteczność odkrywania przyszłości przy pomocy wróżbitów. Tymczasem przyszłość zna jedynie Bóg. Nawet przed aniołami, tym bardziej szatanem, jest ona zakryta. Szatan bowiem, ponieważ trwa od wieków, może jedynie na bazie swojej inteligencji wnioskować o przyszłości na podstawie przeszłości. Może wywnioskować o jakimś urywku rzeczywistości na bazie swojej inteligencji. Ale nie zapominajmy, że demon jest ojcem kłamstwa i zależy mu na zniszczeniu człowieka. Mówiąc o nieznanym czasie swojego powtórnego przyjścia, Chrystus wypowiada takie słowa: "Lecz o dniu owym i godzinie nikt nie wie, nawet aniołowie niebiescy, tylko sam Ojciec". Mt 24,36. Natomiast w księdze proroka Izajasza czytamy: "Któż jest do Mnie podobny? - niech woła, niech to ogłosi i niech Mi dowiedzie! Kto przepowiedział przyszłość od wieków i to, co ma nadejść, niech nam obwieści! Nie lękajcie się ani nie przerażajcie! Czyż nie przepowiedziałem z dawna i nie oznajmiłem? Wy jesteście moimi świadkami: czy jest jaki Bóg oprócz Mnie? Albo inna Skała? - ja nie znam takiego!" Iz 44, 7-8. Prorok Jeremiasz natomiast przestrzega przed taką naiwnością: "Bo to mówi Pan Zastępów, Bóg Izraela: nie dajcie się wprowadzić w błąd przez waszych proroków, którzy są wśród was i przez waszych wróżbitów; nie zwracajcie uwagi na wasze sny jakie śnicie". Jr 29, 8. W 2 Krl czytamy: "Przeprowadzali synów swoich i córki przez ogień. Uprawiali wróżbiarstwo i czarnoksięstwo (...). Wtedy Pan zapłonął gwałtownym gniewem przeciw Izraelowi i odrzucił go od swego oblicza. 2 Krl 17, 17-18. Natomiast w Księdze Kapłańskiej spotykamy surowe sankcje za takie czyny: "Jeżeli jaki mężczyzna albo kobieta będą wywoływać duchy albo wróżyć, będą ukarani śmiercią. Kamieniami zabijecie ich. Sami ściągnęli śmierć". Kpł 20, 27. Dlatego osoba wróżąca nie otrzymuje rozgrzeszenia, chyba, że postanowi zerwać z takimi praktykami. Osoba korzystająca z usług wróżbitów, również popełnia grzech śmiertelny i powinna jak najszybciej odciąć się do skutków wróżby podczas sakramentu pokuty.
Podstawą zawierzenia nieznanym mocom jest oczywiście odwrócenie się od Boga i brak wiary w Bożą Opatrzność. Pogaństwo codziennego życia – czyli postępowanie tak, jakby Boga nie było, życie bez modlitwy i sakramentów świętych, wyjaławia serce człowieka i każe szukać takich naiwnych zabezpieczeń. Jeśli człowiek nie wierzy Bogu, to uwierzy w byle bzdurę i otworzy się na działanie demona. A potem zacznie pisać swoim życiem los, który usłyszał podczas wróżby i będzie się dziwił, że to się spełnia. A może właśnie od momentu wróżby Bóg odwraca swoje oblicze od takiego człowieka, bo czuje się tym głęboko obrażony i pozwala, by człowiek pisał swoim życiem historię, którą dyktuje demon…? Nikt nie jest panem naszego życia poza Bogiem i żadne siły, czy moce, nie mają decydującego znaczenia. Zaczynają natomiast nami kierować, gdy sami odwrócimy się od Boga - bo taką rzeczywistość niesie w sobie wróżba, a zwrócimy się w ich kierunku. Nie ośmieszajmy się więc wiarą w negatywny wpływ czarnego kota przebiegającego drogę, 13 dnia miesiąca, czy innych zabobonów. One działają tylko na tych, którym brakuje wiary we wszechmoc Boga. Potrzeba nam ufności i wiary w to, że chociaż w pewnym stopniu sami decydujemy o swojej przyszłości, to jednak Bóg Wszechmocny jest obecny w naszym życiu i czuwa. Zamiast więc biec do wróżki i otwierać się na działanie nieznanych sił, często demonicznych, może lepiej byłoby spotkać Boga Żywego w sakramentach Kościoła? W nich znajdziemy prawdziwą moc, natchnienie i oparcie. Prośmy więc o wewnętrzny pokój w ramionach kochającego Ojca. Módlmy się też za tych, którym brakuje wiary i zwracają się w kierunku praktyk pogańskich.

Czerwiec 2015 -Przygotowanie do Światowych Dni Młodzieży

ks. Jerzy Chwiećko

Cała Polska przygotowuje się do obchodu Światowych Dni młodzieży, które odbędą się w Krakowie w 2016r. Związana jest z nimi nadzieja rozbudzenia wiary młodych ludzi, których serce coraz bardziej niszczy duch tego świata, promujący życie luźne i bez zasad, a Boga spychający na margines. Nie da się tego pogodzić z życiem chrześcijańskim, które opierając się na Prawie Bożym wytycza pewne zasady, jednak nie po to, by ograniczać człowieka, ale by pomagać mu właściwie wybierać. Dnia 4 lipca 2015r. będziemy gościli w naszej parafii symbole Światowych Dni Młodzieży: krzyż i ikonę Matki Bożej Salus Populi Romani (Ocalenie Ludu Rzymskiego)- wizerunku z bazyliki Santa Maria Maggiore w Rzymie. W tych symbolach zawarta jest cała mądrość i moc chrześcijanina. Na krzyżu bowiem Chrystus zniszczył wszystko, co mogłoby realnie zagrażać człowiekowi. W ikonie Matki Bożej zaś widzimy Tę, która umiała żyć zawierzeniem Bogu i która jest najlepszą Orędowniczką w wypraszaniu łaski ocalenia zagubionych na ścieżkach życia ludzkich serc. Całe nasze przygotowanie do obchodów Światowych Dni Młodzieży w Krakowie w 2016r. powinno zatem obracać się wokół ożywienia wiary w potęgę krzyża - symbolu zwycięstwa miłości nad podłością i złem tego świata oraz roli Maryi w walce z mocą piekła, które używa dziś bardzo wyrafinowanych technik manipulowania, ogłupiania i niszczenia szczególnie młodego człowieka. Potrzebujemy zatem duchowej pracy już teraz, aby owocowały w nas wydarzenia, które będą miały miejsce w Krakowie w 2016r.

Zanim zajmiemy się tematem wiary zadajmy sobie pytanie o jej istotę. Katechizm nas uczy, że wiara jest odpowiedzią człowieka na Boże Objawienie. Można więc powiedzieć, że wierzysz wówczas, gdy słuchasz głosu Boga, zastanawiasz się nad tym, czego od Ciebie w tym momencie żąda i starasz się to wypełniać, czyli świadczyć o Bogu.

Pierwszym krokiem, który powinniśmy uczynić to zapytać siebie wprost: czy warto jest dziś wierzyć w Boga? Czego Bóg od mnie wymaga? Czy życie w bliskości z Bogiem kojarzy mi się wyłącznie z ograniczeniami, przepisami, skostniałymi zasadami, czy też jest naturalną potrzebą serca spotkania z Kimś absolutnie doskonałym? Bez pozytywnych odpowiedzi na te pytania możesz dalej nie czytać tego tekstu. Jeśli jednak Twoje serce bije tęsknotą za obecnością Boga Żywego, to pójdźmy dalej w naszych zamyśleniach.

Pierwszym etapem wiary jest usłyszenie głosu Boga. Przykładem jest Abraham, który umiał słuchać, a potem wypełnić wszystkie polecenia Boga, a więc opuścić rodzinne Ur Chaldejskie, a nawet na polecenie Boga sprawdzającego jego zaufanie, zgodzić się na złożenie w ofierze swojego jedynego syna Izaaka. Z pewnością dziś bardzo dużym problemem wielu z nas jest umiejętność słuchania. Nie potrafimy często słuchać bliskiej nam osoby, nie pojmujemy o co jej chodzi. Nie umiemy też słuchać głosu własnego serca. Jak możemy usłyszeć głos Boga? Przede wszystkim potrzebujemy ciszy. Tak jak rozkrzyczane i rozhisteryzowane dziecko nie jest w stanie zrozumieć i przyjąć słów rodziców, tak my, rozkrzyczani wewnętrznie, rozstrojeni, żyjący w stanie bałaganu wewnętrznego i jazgocie otaczającego świata, nie usłyszymy głosu Boga. A może po prostu nie chcemy w ogóle Go usłyszeć, bo jest nam niepotrzebny…? Gdy piłkarze wychodzący na boisko czynili znak krzyża dotykając murawy, pojawiały się głosy, szczególnie na Zachodzie, że jest to jakiś chrześcijański zabobon! Czy świat dziś potrzebuje jeszcze Boga? Żeby nie zgłupieć i nie stracić więzi z Bogiem potrzebujemy momentów ciszy i trwania przed Chrystusem obecnym w Najświętszym Sakramencie. Potrzebujemy tych chwil wewnętrznego spotkanie z wszechmocnym Bogiem, aby poczuć ogarniającą nas miłość Boga i pomyśleć o tym, co jest najcenniejszą wartością w moim życiu. Mieliśmy taką możliwość przeżywając miesiąc czerwiec poświęcony czci Najświętszego Serca Pana Jezusa, uczestnicząc w procesji Bożego Ciała, która była manifestacją naszej wiary, czy też angażując się duchowo w Czterdziestogodzinne Nabożeństwo, dające możliwość wyciszenia serca i usłyszenia głosu Chrystusa podczas prywatnej Adoracji Najświętszego Sakramentu. Z pewnością dla wielu były to chwile łaski. Ale czy dla wszystkich? Wielu przespało te chwile i potraktowało bardzo powierzchownie.

Jednym z powodów wewnętrznej głuchoty jest powierzchowność religijna i lenistwo duchowe. To sprawia, że unikamy wysiłku związanego z przyjściem na Mszę św., że za wszelką cenę odkładamy spowiedź i przystępowanie do Komunii św. Przychodząc zaś na Mszę św., czy odmawiając modlitwy, nie spotykamy się z Bogiem, bo te momenty stają się jedynie religijnym przyzwyczajeniem i wypełnieniem litery prawa. Lenistwo duchowe sprawia, że nie czujemy potrzeby wyrzekania się potraw mięsnych w piątki, że coraz mniej osób chce podejmować trud pielgrzymowania… Staliśmy się rozkrzyczani, wygodni i leniwi! W takiej dyspozycji wewnętrznej głosu Boga raczej nie usłyszymy. A Bóg chce Ci ciągle szeptać do ucha, że Cię kocha, że przygarnia i akceptuje takiego, jakim jesteś, wraz z Twoją słabością. Chce Ci powiedzieć, że jeśli usłyszysz Jego głos i postarasz się wypełnić Jego wolę, zawsze odnajdziesz właściwe ścieżki i będziesz szczęśliwy. Czy szczęśliwy jest świat bez Boga…? Sam sobie na to pytanie odpowiedz, obserwując życie tych, którzy Boga wyrzucili ze swojego życia.

Kiedy już usłyszymy głos Boga, przyjmiemy Jego miłość, powinniśmy zapytać o to, czego od nas oczekuje. Bowiem spełnienie planu Bożego względem nas, daje poczucie szczęścia i wewnętrznego pokoju. Bóg objawił swoją wolę w Dekalogu i Prawie, które ukształtował Kościół na bazie wielowiekowej Tradycji. Wiem, wiem… Z pewnością powiesz, że to nudny temat związany z jakimś moralizatorstwem. A jednak przypomnij sobie słowa Chrystusa, który powiedział: „Zaprawdę bowiem powiadam wam: dopóki niebo i ziemia nie przeminą, ani jedna jota, ani jedna kreska nie zmieni się w Prawie, aż się wszystko spełni”. Mt 5, 18. Co chciał Chrystus przez to Ci powiedzieć? Może właśnie to, że świat będzie wymyślał coraz to nowe i bzdurne ideologie. Ale każda z nich będzie fałszywa, jeśli w swej istocie odrzuci Prawo Boże. Bez Prawa Bożego nie ma prawdy, sprawiedliwości ani jasnego patrzenia na rzeczywistość i podejmowania właściwych wyborów. Świat zmienia się dynamicznie, ale serce człowieka ma te same odwieczne tęsknoty: pragnie miłości, a nie pożądania i egoistycznego seksu, pragnie przyjaźni, a nie kumplostwa w nieprawości, potrzebuje harmonii i ciepła rodzinnego, a nie obojętności czy wzajemnej wrogości. Odpowiedz szczerze przed sobą na pytanie: czego tak naprawdę pragniesz w życiu? A dojdziesz do wniosku, że Twoje serce tęskni za obecnością Boga Żywego, bo jedynie On może w pełni zaspokoić wszystkie tęsknoty i właściwie pokierować Twoim życiem.

Maj 2015 -Powołani do miłości…

ks. Jerzy Chwiećko

Miesiąc maj, najpiękniejszy w ciągu roku, poświęcony Matce Najświętszej, niesie w sobie piękno poruszające w sercu subtelne nuty wrażliwości. Z pewnością wielu lubi spacery pośród kwitnących drzew ogrodu, wznoszących ku niebu swoim pięknem pieśń uwielbienia Stwórcy. To wszystko nastraja do tego, by mino różnych doświadczeń, problemów codzienności, pozwolić sercu na odrobinkę sentymentu i piękna. Mówi się, że jest to miesiąc zakochanych i nic w tym dziwnego, skoro cały, przepięknie ubarwiony kwiatami świat, mówi nam o Miłości Boga do nas. Życie nie musi być zawsze tylko pasmem problemów, zgryzoty, lęków czy złości. Ono może być piękne miłością i szczęściem, którym Bóg pragnie nas obdarzać i które realizujemy też w odniesieniu do drugiego człowieka. Nie może być bowiem mowy o miłości Boga, jeśli w sercu goszczą uczucia godzące w miłość. Rozumieją to ci, którzy żyją w bliskości Boga i czerpią z Jego Miłości. Pojmują to ci, którzy nauczyli się kochać bezinteresownie. Konkretem miłości Boga do człowieka było przyjście na świat Syna Bożego, który pokazał namacalnie, co znaczy kochać, gdy „oddał życie” za swoich przyjaciół. Bóg nas zaprasza do tego, byśmy w tym świecie byli obrazem Jego Miłości. Doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że słowo „miłość” staje się pustym sloganem, jeśli nie idą za nim konkretne czyny. Kościół nas uczy, że miłość jest bezinteresownym darem z siebie nastawionym na dobro i szczęście drugiego człowieka. Ale to szczęście udziela się również temu, kto potrafi prawdziwie kochać. Chrystus dając przykazanie miłości zapewnia, że w sercu takiego człowieka zagości pełna radość. „To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna”. (J 15, 11). Bo taką jest miłość. Ona uskrzydla i pozwala w radosnych oczach drugiego człowieka z naszego powodu, odnaleźć szczerą radość własnego serca.

Są jednak czyny, które przekreślają nasze zapewnienia o miłości, gdyż prowadzą do krzywdy drugiego człowieka. Katechizm uczy nas, że jest dziewięć grzechów przeciw miłości bliźniego, nazywanych „grzechami cudzymi”. Należą do nich:namawianie kogoś do grzechu, nakazywanie grzechu, zezwalanie na grzech, pobudzanie do grzechu, pochwalanie grzechu drugiego, milczenie, gdy ktoś grzeszy, nie karanie za grzech, pomaganie w grzechu, usprawiedliwianie czyjegoś grzechu. Trudno uwierzyć w to, że ktoś prawdziwie kocha drugiego człowieka, jeśli przeszkadza mu w kontakcie z Bogiem i niszczy w nim relacje ze Stwórcą.

Teologia moralna wymienia zaś cztery czyny, które godzą w miłość. Jedną z takich postaw jest obojętność - czyli postawa, w której pomijam dobro, jakie mogłem wyświadczyć względem drugiego człowieka. To prawda, że nie na wszystkie sytuacje mamy wpływ i nie zawsze możemy pomóc. Ale wielokrotnie boleśnie pokazuje doświadczenie, jak chrześcijanin może być całkowicie obojętny na problemy drugiego człowieka, którym mógłby zaradzić, a kwituje to słowami: „a co mnie to obchodzi…?”. Czasami zwykłe zauważenie problemu drugiego człowieka, życzliwe słowo, podtrzymanie na duchu, pokazanie drogi wyjścia dla kogoś, kto wpadł w ciemny labirynt własnych myśli i przeżyć, o wiele więcej znaczy, niż jakiś spektakularny czyn, oklaskiwany przez otoczenie. Czasami taki prosty gest może komuś pomóc w przemianie życie, podniesieniu się z nałogu i zbawieniu.

Inną postawą godzącą w miłość jest nienawiść. To obrzydliwa postawa serca, która przekreśla pojmowanie Boga jako mojego, ale równocześnie innych ludzi Ojca. W takiej postawie drugi człowiek przestaje być bratem, czy siostrą, a staje się - mówiąc językiem strategii wojskowej - „obiektem, który należy zniszczyć”. Trudno zrozumieć, że z takim nastawieniem serca można przyjmować Komunię świętą, uczestniczyć w uczcie miłości, jaką jest Eucharystia. Nigdy nie możemy pozwolić, aby takie uczucie zawładnęło naszym serce. Może lepiej w sytuacji, gdy spotkamy na naszej drodze ludzi złych i podłych, powierzyć ich Bogu. Unikniemy w ten sposób chęci zemsty, a Bogu pozwolimy działać, by leczył te chore relacje.

Kolejnym czynem niszczącym miłość jest zaniedbanie. Ma ono miejsce wówczas, gdy przez niedopełnienie obowiązków drugi człowiek doznaje krzywdy. Spróbujmy sobie wyobrazić np. służby mundurowe, czy lekarzy, którzy przez zaniedbanie obowiązków spowodowaliby krzywdę drugiego człowieka. Ale mogą być też zaniedbania duchowe. Rodzice, którzy zaniedbują wychowanie religijne dzieci i narażają je na ataki demona i niszczących ideologii świata, nie powinni deklarować, że prawdziwie kochają swoje dzieci, skoro takie zaniedbania owocują później często bardzo „pokręconym” życiem i nieszczęściem ich dzieci. Podobnie zaniedbania duchowe budowania subtelnej relacji małżeńskiej stoją w sprzeczności z deklaracją miłości. Bo jak można deklarować miłość do męża, czy żony jeśli się nie dba o dobre relacje, o momenty, które ożywiają małżeństwo, dają nowe siły i motywacje do trwanie ze sobą?

Serce może również niszczyć i przekreślać miłość uczucie zazdrości. To uczucie, które nie pozwala cieszyć się szczęściem drugiego człowieka i przez to chce mu szkodzić materialnie lub duchowo. Z takim uczuciem człowiek chce niszczyć, podobnie jak w nienawiści, obiekt zazdrości. A jeśli działania są ograniczone, to przynajmniej jest pokusa, aby kogoś zdyskredytować w oczach otoczenia przez grzechy języka, zranić go i ośmieszyć. Mogą to być plotki, obmowy czy oszczerstwa. Tragedią jest, gdy takie uczucie dotyka małżeństwo. Wówczas każe „zamykać w klatce” obiekt zazdrości, niszczy życie i rozbija związek.

Pochlebstwo, które zaliczane jest do grzechów języka, również jest czynem przeciwko miłości bliźniego. Jest ono nieszczerym „poklepywaniem po plecach” drugiego człowieka i utwierdzaniem go w złym postępowaniu. Motywem jest tchórzostwo lub chęć przypodobania się. A tymczasem może właśnie nasze jedno mądre zdanie typu: „głupio postępujesz, przemyśl to…!”, spowodowałoby zmianę na lepsze tego człowieka, a nawet ocaliło jego duszę od potępienia.

Nie można kochać prawdziwie drugiego człowieka, być szczęśliwym i prawdziwie radosnym z takimi uczuciami serca. Bo czy zna ktoś szczęśliwego i uśmiechniętego zazdrośnika, pochlebcę, człowieka obojętnego na innych, czy żyjącego w nienawiści? Chyba raczej rzadko spotyka się uśmiech na twarzach takich ludzi. Raczej są to ludzie o zaciśniętych i wykrzywione od złośliwości ustach, z sercami przepełnionymi lękiem… Prośmy zatem o wolność serca od takich uczuć. Prośmy o umiejętność prawdziwego kochania siebie, Boga i innych, a wówczas nic nas nie pozbawi Bożej radości serca…

Marzec 2015 -Wiara dotykająca codzienności…

ks. Jerzy Chwiećko

Przeżywany przez na okres Wielkiego Postu, połączony z umartwieniem, daje możliwość oczyszczenia serca. A im bardziej serce staje się czyste, oderwane od grzechu i mądrze zdystansowane do tego co doczesne, tym mocniejsza i konkretna zaczyna być nasza wiara. Musimy o nią dbać, pielęgnować i umacniać, gdyż dziś wyznawanie jej nie jest łatwe, w dobie nagonki medialnej na Kościół, mówienia wielu złych rzeczy o nim, a przemilczania pozytywnych, ośmieszania katolików i nazywania starszych osób „moherami”, z równoczesnym lansowaniem życia bez zasad religijnych i moralnych. A jednak od zachowania wiary i świadectwa o niej zależy nasze szczęście. Pozbawieni wiary czujemy się oderwani od korzenia i dostrzegania jasnego sensu istnienia, degenerujemy się wewnętrznie. Zapytajmy dziś, w czasie Wielkiego Postu, o wiarę w naszych, rodzinach, o troskę, by nie uleciała ona z serc dzieci i młodzieży, bowiem od życia wiarą będzie zależało ich szczęście i wybory w dorosłym życiu. Zapytajmy o naszą wiarę.

O nas, Polakach, bardzo często mówi się, iż jesteśmy narodem smutasów, że w dużej mierze na twarzach maluje się smutek i zgorzknienie, że jesteśmy krytykantami i malkontentami. Można wyliczyć wiele powodów, aby usprawiedliwić ten stan rzeczy. Dla wielu tym powodem mogą być trudności codziennego życia: kłopoty z pracą, nieporozumienia w rodzinie, niezadowolenie z siebie, trudne i nieoczekiwane doświadczenia, brak właściwych przyszłościowych perspektyw. Więc z czego tu się cieszyć!? Zobaczmy jednak, że brakuje tu spojrzenia na życie z wiarą. I tak ktoś może powiedzieć: "Gdybym miał inną żonę, to z pewnością inaczej by to życie wyglądało. Gdybym miała innego męża, nie byłabym taka nieszczęśliwa. Gdybym miał w bród pieniędzy, to dopiero byłbym szczęśliwy". Można całe życie przeżyć opierając się na takich sentymentach, a gubić rzeczywistość i chodzić z miną zgorzkniałą, bez radości życia. Mamy uczynić wszystko, aby dobrze czuć się w swoim małżeństwie, aby mimo trudności nie tracić ducha, ale rozwiązywać problemy w łączności z Bogiem, aby więcej uśmiechać się do spotkanych ludzi, nie traktując ich jak wrogów, ale kogoś, kogo Bóg tak samo kocha jak nas. Może właśnie ta „zła żona”, ten „zły mąż”, te „wieczne trudności”, to „trudny” dar Boży, abyś nauczył się kochać, służyć, bardziej ufać Bogu niż sobie, byś mógł uświęcić się i osiągnąć zbawienie…
Istotą wiary jest ufność w Bożą miłość do nas, w to, że Bóg Wszechmocny nie pozostawia nas samym sobie z naszymi problemami, a przede wszystkim pragnie doprowadzić nas do zbawienia. To ona pomaga odnaleźć siłę, gdy dotykają nas nieoczekiwane doświadczenia. To dzięki wierze odnajdujemy moc, aby zachować swoją tożsamość i wierność Bogu, mimo tego, że inni kpią sobie z Boga i uważają, że do cwaniaków świat należy. To wiara pozwala nam ufać w to, że mimo naszej słabości, Bóg przygarnia nas do siebie, gdy żałujemy i postanawiamy poprawę. To ona pozwala myślą ulatywać ku wieczności, a nie ograniczać swego serca jedynie do doczesności. To wiara każe nam kochać i przebaczać, aby w ten sposób zasłużyć na Bożą miłość i przebaczenie.
Najważniejszym powodem zwietrzenia wiary, a nawet jej utraty, jest zaniedbanie kontaktu osobowego z Bogiem, przez lekceważenie modlitwy i przystępowania do sakramentów świętych. Lekceważąc bowiem Boga zaczynamy obracać się wokół swego egoizmu, porównywać z innymi, zazdrościć, przewartościowywać sprawy doczesne, a lekceważyć swoją wieczność. Innym natomiast powodem jest przeświadczenie, że ludziom nie liczącym się z Bogiem powodzi się lepiej, że dominuje fałsz, obłuda, nieuczciwość, a człowiek sprawiedliwy zawsze jest przegrany. W pokusie, by tak myśleć, powinna zwyciężyć wiara. W jej umocnieniu pomaga nam autor jednego z psalmów: "Jak dobry jest Bóg dla prawych, dla tych, co są czystego serca! A moje stopy nieomal się potknęły, omal się nie zachwiały moje kroki. Zazdrościłem bowiem niegodziwym widząc pomyślność grzeszników. Bo dla nich nie ma żadnych cierpień, ich ciało jest zdrowe, tłuste. Nie doznają ludzkich utrapień, ani z innymi ludźmi nie cierpią. Toteż ich naszyjnikiem jest pycha, a przemoc szatą, co ich odziewa. Ich nieprawość pochodzi z nieczułości, złe zamysły nurtują ich serca. Szydzą i mówią złośliwie, butnie grożą uciskiem. Rozmyślałem zatem, aby to zrozumieć, lecz to wydało mi się uciążliwe, póki nie wniknąłem w święte sprawy Boże, nie przyjrzałem się końcowi tamtych. Zaiste na śliskiej drodze ich stawiasz i spychasz ich ku zagładzie. Jakże nagle stali się przedmiotem grozy, zniknęli strawieni przerażeniem. Jak snem po obudzeniu, Panie, powstając wzgardzisz ich obrazem." Ps 73, 1-8.16-20. To jest modlitwa człowieka, który dostrzegł istotę i sens swojego życia, człowieka, który życia nie ograniczył do doczesności, ale spojrzał na tę rzeczywistość z mądrością, będącą owocem głębokiej wiary.

Prośmy w osobistej modlitwie Boga o żywą wiarę, której obca jest nuda i zniechęcenie. Chciejmy, aby wiara dotykała naszego życia, a nie była jedynie teorią, którą posiedliśmy na katechezie. Zacznijmy dzień na przykład słowami modlitwy kardynała Suenensa:„Panie, w ciszy wschodzącego dnia, przychodzę Cię błagać o pokój, mądrość i siłę. Chcę patrzeć dziś na świat oczami przepełnionymi miłością. Chcę być cierpliwy, wyrozumiały, cichy i mądry. Nie ulegać pozorom, widzieć innych ludzi tak, jak Ty sam ich widzisz i dostrzegać w nich to, co dobre. Daj mi taką życzliwość i radość, aby wszyscy, z którymi się dzisiaj spotkam, odczuli Twoją obecność. I niech będę dla innych chlebem, jak Ty jesteś nim dla mnie każdego dnia.”




Luty 2015 -Powrócić do Ojca...

Po raz kolejny w życiu rozpoczęliśmy okres Wielkiego Postu i po raz kolejny została nam dana możliwość refleksyjnego spojrzenia na życie, które tu na ziemi jest wędrówką ku wieczności. Chociaż na tej drodze spotykamy różnych ludzi: dobrych i szlachetnych, ale często też podłych, złośliwych i zafałszowanych; chociaż radosne chwile życia przeplatają się z goryczą, to jednak istnieje fundament życiowych odniesień, nadający sens naszym ludzkim zmaganiom o wewnętrzne dobro i szlachetność serca. Jest nim Jezus Chrystus, który z miłości do człowieka, pozwolił przybić się do krzyża. Modląc się zaś w Ogrójcu Jezus prosił Ojca o to, by oddalił kielich cierpienia. Jednak zaraz dodał: „Lecz nie to, co Ja chcę, ale to, co Ty niech się stanie”. Mk 14, 36. Trudno jest przyjmować wolę Boga, ale tylko wypełnienie jej jest gwarantem szczęścia. Wielu jednak nawet się nad nią nie zastanawia, gdyż dla wielu liczy się to, co związane jest z doczesnością, materią, przyjemnością. To jest powód, dla których dusza zaślepiona doczesnością nie chce myśleć o wieczności i odchodzi od Boga. Zawsze jednak wówczas po jakimś czasie człowiek taki odczuwa pustkę i bezsens życia. I chociaż tak często odchodzimy od Boga, to jednak mamy możliwość powrotu do źródła łaski. Powroty są czymś najpiękniejszym, bo czeka na nas kochający i przebaczający Ojciec, widząc biednego i skruszonego grzesznika.

W Środę Popielcową przyjęliśmy na nasze głowy popiół na znak rozpoczęcia pokuty. Usłyszeliśmy również słowa zachęty proroka Joela: "Przeto i teraz jeszcze - wyrocznia Pana: Nawróćcie się do Mnie całym swym sercem, przez post i płacz i lament. Rozdzierajcie jednak serca wasze, a nie szaty!" Jl 2, 12-13. Podobne wskazania daje nam prorok Izajasz, przestrzegając przed powierzchownością naszych postów: "Czyż to jest post, jaki ja uznaję, dzień, w którym się człowiek umartwia? Czy zwieszanie głowy jak sitowie i użycie woru z popiołem za posłanie - czyż to nazwiesz postem i dniem miłym Panu? Czyż nie jest raczej ten post, który wybieram: rozerwać kajdany zła, rozwiązać więzy niewoli, wypuścić wolno uciśnionych i wszelkie jarzmo połamać; dzielić chleb z głodnym, wprowadzić w dom biednych tułaczy, nagiego, którego ujrzysz, przyodziać i nie odwrócić się od współziomków. Wtedy twoje światło wzejdzie jak zorza i szybko rozkwitnie twe zdrowie". Iz 58, 1-8.

Postem nazwiemy więc nasz wewnętrzny wysiłek, związany z wyrzeczeniem się rzeczy dobrych, powstrzymania się od nich, rezygnacji z czegoś, by odnaleźć serce zagubione często w chaosie codzienności, omotane negatywnymi odczuciami wywołanymi „toksycznością” osób, w których sercu brakuje obecności Boga. Postem będzie też odzieranie się z egoizmu, powierzchowności i złośliwości w relacjach z innymi. Będzie nim również wewnętrzna walka o to, by większą miłością otaczać ludzi, których Bóg stawia na naszej drodze. W jaki sposób mamy zatem przygotowywać sobie grunt powrotu do Boga? Chcę udzielić kilku rad, które mam nadzieję, że pomogą w głębszym przeżywaniu Wielkiego Postu.

1. Modlitwę uczyń momentem spotkania serca z Bogiem – wszelki schematyzm i formalizm religijny zabija w nas życie Boże. Bóg nie potrzebuje „paciorka”, czyli bezmyślnej formułki, oni „bycia w kościółku” z tradycji, czy przyzwyczajenia, ale Twego serca i życia, które mu powierzasz w czasie modlitwy i Eucharystii. Chrystus ucząc modlitwy mówi o „wejściu do swej izdebki i zamknięciu drzwi”. Klękając do modlitwy powinniśmy wyciszyć serce i „wypchnąć za drzwi” to, co nas rozprasza, a więc osobiste problemy, osoby, które za bardzo absorbują nasz umysł. Jeśli nauczymy się spotykać sercem Boga na modlitwie, żaden problem nie będzie dla nas trudnością nie do pokonania.

2. Przygotuj się do dobrej spowiedzi – nigdy nie powinniśmy przystępować do Sakramentu Pokuty bez przygotowania. Rachunek sumienia powinniśmy odbyć analizując Przykazania Boże, Kościelne, siedem grzechów głównych i obowiązki stanu. Powinniśmy też pamiętać o pozostałych warunkach dobrej spowiedzi czyli żalu za grzechy, postanowieniu poprawy, szczerej spowiedzi i zadośćuczynieniu.

3. Dodaj do modlitwy wieczornej krótki rachunek sumienia – wielu chrześcijan nie widzi swoich błędów, gdyż znieczuliło i spłyciło sumienie powierzchownymi spowiedziami. Takie podsumowanie dnia pozwoli jasno widzieć siebie w relacjach do Boga i człowieka.

4. Zmień „karmę” Twojej duszy – oczy są oknami duszy. To, na co patrzymy, karmi ją właściwie lub degeneruje. Może z większą selekcją, a z mniejszą bezmyślnością oglądajmy programy, seriale, korzystajmy z komputera, Internetu. Weźmy do ręki Pismo św., dobrą lekturę wartościowej książki, gazety religijnej. Niech to zneutralizuje bałagan pomieszanych w sercu wartości.

5. Napraw w miarę możliwości relacje z ludźmi – ciężko jest pogłębić swoją więź z Bogiem, gdy zżera nas uczucie złości w stosunku do kogoś lub świadomość, że ktoś ma do nas żal.

6. Znajdź czas na udział w nabożeństwach pasyjnych – Droga krzyżowa i Gorzkie Żale wprowadzają nas w klimat pasyjnych przeżyć Chrystusa i Jego Matki i uczą wrażliwości na nasz osobisty grzech.

Niech szczere przeżywanie Wielkiego Postu, pomoże nam powrócić do życia w bliskości Ojca.

Styczeń 2015 -Odpowiedzialność za słowo

ks. Jerzy Chwiećko

Dar mowy jest jednym z najcenniejszych podarunków, jakie otrzymaliśmy od natury. To niesamowite, móc słowem uwielbić Boga, wyrazić swoje wnętrze, wyznać miłość... Taki był zamysł Stwórcy, pozwalającego człowiekowi przejść od prymitywnych form "hukania" na siebie, do możliwości subtelnego wyrażania serca słowem, podkreślającym piękno serca człowieka.
Niestety, ta subtelność słowa coraz częściej jest wypierana przez wulgaryzmy wychodzące z ust ludzi poranionych wewnętrznie i cofających się do prymitywnych form dialogu. Słowo, przez które otrzymaliśmy możliwość wzajemnego podnoszenia na duchu, budowania pokoju, wielu dziś wykorzystuje do tego, by złośliwie odbierać komuś dobre imię, zabijać w nim życie, oczerniać, wprowadzać podziały, niszczyć... W ten sposób pozwalamy przez nas działać szatanowi, który jest ojcem nienawiści i wszelkich podziałów. O zabójczej mocy języka pisał już mędrzec Syrach w II wieku przed Chrystusem: "Trzeci język wielu uczynił nieszczęśliwymi i skazał ich na tułaczkę od narodu do narodu, zburzył miasta potężne i domy możnych obalił. Trzeci język oddalił żony od mężów i pozbawił je owocu ich trudów. Uderzenie rózgi wywołuje sińce, uderzenie języka łamie kości. Wielu padło od ostrza miecza, ale nie tylu co od języka". Syr 28, 14-15.17-18. Chciejmy przez chwilę przyjrzeć się słowom, które wychodzą z naszych ust i zastanowić się, w jakim celu używam daru mowy? Czy do tego, by wprowadzać miłość i zgodę, czy też podziały i nienawiść?
Do najczęściej powtarzanych grzechów języka zaliczamy: plotki, wydawanie pochopnych sądów, pochlebstwa (utwierdzanie kogoś w jego złym postępowaniu), obmowy i oszczerstwa, nie dochowanie tajemnicy.

Przyjrzyjmy się teraz niektórym nadużyciom daru mowy, gdyż one bardzo mocno godzą w miłość bliźniego, niszczą godność drugiego człowieka i obciążają nas w wieczności.
OBMOWA - ma miejsce wówczas, gdy bez przyczyny ujawniam znane mi czyjeś wady i słabości, tym, którzy o nich nie wiedzą. W podtekście słów obmowy zawsze jest ukryta złośliwość, która motywuje do tego, by komuś zabrać dobre imię, ośmieszyć go w oczach innych, poniżyć, równocześnie siebie wybielając. Każdy człowiek, mimo swoich słabości, ma prawo do dobrego imienia i nikt nas nie upoważnił do tego, by kogoś odzierać z dobrej sławy. Człowiek nie ma prawa w osądzie zajmować miejsca Boga. Trudno sobie wyobrazić, że mogę przyjmować Chrystusa w Komunii św., a po wyjściu z kościoła zaraz kogoś złośliwie obmówić. Czy człowiek, który spotkał się z Bogiem, nie może znaleźć głębszych tematów rozmowy, od złośliwej fascynacji słabością bliźniego? Czy jest to droga człowieka, który spotkał Chrystusa na Eucharystii i chce służyć Mu swoim życiem?
O wiele cięższym grzechem jest OSZCZERSTWO, czyli przypisanie komuś rzeczy nieprawdziwych. Ten czyn jest tak perfidnie szatański, że potrafi nawet zabić. Iluż ludzi załamało się słysząc oszczerstwa krążące na ich temat i nie mogąc nawet obronić się? Ile małżeństw i rodzin rozpadło się przez ludzkie oszczercze języki? Któż bowiem odwróci słowa puszczone w eter? Nawet plotki stają się swego rodzaju współudziałem w oszczerstwie, gdy powtarzamy komuś informacje niesprawdzone. Piękną postawę przyjmiemy wówczas, gdy słysząc w prywatnej rozmowie jakąś ciekawostkę na czyjś temat, nie ulegniemy jej, ale postawimy pytanie: "Czy jesteś pewna, że to miało miejsce? Znasz fakty, czy tylko ktoś ci powiedział? Bo ludzie wiele rzeczy plotą!". To będzie wyraz prawdziwie chrześcijańskiej miłości i skłoni takiego "znawcę faktów" do refleksji. Grzech oszczerstwa nie wystarczy tylko wyznać na spowiedzi. Trzeba go jeszcze naprawić! Jeżeli takie oszczerstwo wypowiedziałem publicznie, publicznie muszę je odwołać. Jeżeli w gronie jakiejś grupy, to w tej grupie muszę to sprostować. Nieraz byliśmy świadkami drapieżności środków masowego przekazu, które szkalowały człowieka, ale gdy czyn zarzucany okazał się nieprawdziwy, na sprostowanie "szukający prawdy" już miejsca nie znaleźli.

TAJEMNICA POWIERZONA nam przez kogoś, zobowiązuje nas również do dyskrecji i milczenia. Jeśli komuś przyrzekłem, że jej nie wyjawię, to powinienem dotrzymać danego słowa. Taka tajemnica dotyczy też sakramentu pokuty. Kapłana tajemnica spowiedzi obowiązuje bezwzględnie, nawet pod groźbą śmierci. Ale ta dyskrecja nas też dotyczy, chociaż nie w takim stopniu jak kapłana sprawującego sakrament. Chodzi o szacunek do sakramentu pokuty, który wyraża się w moim osobistym podejściu i dyskrecji. To, co dokonuje się we mnie osobiście podczas sakramentu pokuty, powinno pozostać między mną, a Bogiem. Beztroska paplanina o tym, jak mnie ksiądz pouczał, świadczy o niedojrzałości wiary i braku zrozumienia, czym on jest. Nie powinniśmy więc w rozmowach towarzyskich poruszać tego „co mi ksiądz powiedział podczas mojej spowiedzi”. Bezwzględnie natomiast obowiązuje mnie tajemnica i milczenie, gdy niechcący usłyszę czyjeś wyznanie podczas spowiedzi.

POCHLEBSTWO polega na utwierdzaniu kogoś w jego złym postępowaniu. Jest przeciwieństwem upomnienia braterskiego, które wypływa z miłości i ma na celu zawrócenie kogoś z jego złej drogi. Motywem pochlebstwa najczęściej jest tchórzostwo oraz chęć przypodobania się komuś i uzyskania osobistych korzyści. Postawa chrześcijanina powinna być zupełnie inna. Sam Chrystus mówił o tym, że jeżeli widzisz brata czyniącego zło, masz obowiązek upomnieć go bratersko.

Problem posługiwania się językiem jest bardzo złożony. Ale jeśli będzie nam towarzyszyło szczere pragnienie kochania Boga i drugiego człowieka, to nawet jeśli pojawi się błąd z naszej strony, czy przewinienie dokonane słowem, znajdziemy drogę, by to naprawić.

Każdy bez wyjątku zda sprawę przed Bogiem z posługiwania się darem mowy, a przede wszystkim z krzywdy, którą być może wyrządził językiem w stosunku do bliźnich.
Wszystko się kończy i przemija tu na ziemi, po to, byśmy mogli żyć pełnią szczęścia w wieczności. Przed Bogiem będziemy sądzeni z miłości, bo tylko uczynki motywowane miłością idą za nami w wieczność. Dlatego słuszną obawę żywi autor psalmu pisząc: "Cóż tobie Bóg uczyni i co ci dorzuci podstępny języku!". Ps120, 3. Będziemy również sądzeni za brak miłości i wszelką złośliwość języka. Prośmy Pana, byśmy potrafili kochać i w nikim nie zabijali życia, odbierając dobre imię przez plotki, obmowy, oszczerstwa, czy pochlebstwa. Niech z naszych ust wychodzą słowa pełne miłości i wzajemnego szacunku, a z pewnością otrzymamy od Boga należną zapłatę, w oczach zaś ludzi odnajdziemy swoją wielkość.